UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
25.04.2024 czwartek 02:16 
2016.08.16

Jak to się mówi w Szkocji

Sezon urlopowy w pełni, niejeden wielbiciel szkockiej whisky wybierze się pewno do Szkocji, by na miejscu porozkoszować się swoim ulubionym trunkiem, najchętniej w destylarni, która go wyprodukowała. Szkocja daleko nie jest, a obawa przed podróżą w bardziej niebezpieczne obszary świata coraz częściej i coraz bardziej zapełnia szkockie pensjonaty, hotele, powoduje coraz większy tłok w atrakcjach turystycznych najpiękniejszego kraju świata.





Choć ze znajomością języka angielskiego w narodzie coraz lepiej – co widać na każdym kroku, nawet niekoniecznie ruszając się poza granice kraju – to wymowa nazw poszczególnych destylarni whisky szkockiej niezmiennie nastręcza kłopotów niejednemu rodakowi. Jednych mniej, innych bardziej. I nie tylko naszym rodakom – kiedyś próbowałem ustalić numer telefonu do Kilchoman za pośrednictwem lokalnej informacji telefonicznej. Operatorka – wszak Brytyjka – upewniała się: „Chodzi o [kilczoman] na wyspie [ajLEJ]?” Ręce opadły.





Z drugiej strony, sam pamiętam jak podczas pierwszej wyprawy do Szkocji ani za bardzo nie wiedzieliśmy jak niektóre nazwy wymawiać, ani za bardzo nie mieliśmy skąd się dowiedzieć. Mowa o czasach internetu powijakowego, kiedy jeszcze nie znano żadnych gugli, a informacji o whisky nawet po angielsku było jak kot napłakał. No i radziliśmy sobie jakoś. W drodze na [ajLEJ], na przedmieściach Glasgow mijaliśmy destylarnię [autosan], a w bagażniku samochodu mieliśmy butelkę [starego fetyszysty], kupioną na promie, do rozlania na pierwszym noclegu w Szkocji.





Zresztą, pierwsze kontakty ze szkocką odmianą angielszczyzny wcale nie zachęcały do pogłębiania naszych umiejętności wymawiania nie tylko nazw niektórych destylarni, ale i nawet podstawowych słówek, potrzebnych na co dzień. Kiedy w Campbeltown pytałem o drogę do Springbank, otrzymałem bardzo szczegółowe wskazówki, z których zrozumiałem tylko, że tu zaraz muszę skręcić w lewo. Skręciłem więc, podziękowawszy uprzednio, i natychmiast za rogiem zapytałem kolejną osobę jak się dostać do tej cholernej destylarni. Do legendy przeszedł człowiek, który wpakował się do postbusa, wiozącego nas z Ardbeg do Port Ellen, i z typową dla miejscowych otwartością i serdecznością spróbował zagadnąć, rozmowę zagaić. Po kilku nieudanych próbach spojrzał badawczo i już mniej szkockim akcentem powiedział: „Ach, cudzoziemcy! No to pięknie, nie ma czym się przejmować. Ważne, że nie Anglicy!”





Z nazwami destylarni bywa o tyle trudniej, że sami Szkoci nie są w stanie się dogadać jak niektóre z nich się wymawia. Z większością właściwie nie ma problemu, bo gdzie tu filozofia jeśli chodzi o wymowę Lagavulin, Glen Grant, czy Highland Park. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, jak przekonałem się niegdyś rozmawiając na ten temat z pewnym mieszkańcem Islay, którego serdecznie bawiły wszelkie podejmowane przez cudzoziemców fonetyczne próby poradzenia sobie z… Bowmore. Kto by pomyślał, prawda? I to nie tylko ze względu na akcent na ostatnią sylabę, ale właśnie to, co robi się z tą pierwszą, nieakcentowaną.





Pierwsze, co można zrobić z nazwami niektórych destylarni, to pogodzić się z faktem, że zawsze będziemy brzmieć słabo. Pamiętać trzeba, że – poza wspomnianym przed chwilą znajomym z Islay – Szkoci, czy też Brytyjczycy w ogóle, są w tej kwestii niezwykle tolerancyjni, i na pewno nikt nie wybuchnie śmiechem słysząc najbardziej nawet karkołomne próby i nie zawoła: „Powiedz to jeszcze raz, powiedz to jeszcze raz!” (jak zdarzyło się niegdyś pewnej mojej amerykańskiej znajomej podczas prób porozumiewania się z tubylcami w ich ojczystym języku w sklepie we Wrocławiu).





Każdy, kto kiedykolwiek zmagał się z opanowaniem mowy Szekspira wie, że generalnie nie ma czegoś takiego, jak związek pisowni z wymową. Jeszcze gorzej jest, kiedy mamy do czynienia z nazwami – czy to destylarni, czy miejsc, rzek, jezior – pochodzącymi ze szkockiego gaelickiego. Spróbujmy jednak pokusić się o kilka wskazówek, by zabrzmieć jak najbardziej poprawnie, choćby tylko podczas kolejnej degustacji w towarzystwie innych miłośników szkockiej słodowej. Wszelkie próby zapisu fonetycznego proszę traktować jako spore przybliżenie – nie jest moim celem prowadzenie wykładu z fonetyki.





W wielu nazwach występują słowa pochodzące wprost z gaelickiego, będące rzeczownikami pospolitymi, wskazującymi na charakter nazywanego obiektu. Wszyscy wiedzą, że „glen” to dolina, zwykle jakiejś rzeki, że „ben” to góra. Dorzućmy do tego „strath”, również oznaczające dolinę, jednak taką mniej dramatyczną, bardziej łagodną, szeroką, „ard” oznaczające cypel, wchodzący w morze fragment lądu, co to do miana półwyspu jeszcze nie dorósł, wreszcie „aber”, oznaczające ujście rzeki. Niezależnie od tego, co oznaczają poszczególne z wymienionych słówek same w sobie, ważne jest, że jeśli wystąpią w dowolnej nazwie, nie będą one akcentowane. Stąd, na przykład, Ardbeg wymawia się [ardBEG], z akcentem na drugą, ostatnią sylabę. Taka sama sytuacja będzie – czyli akcent gdzie indziej niż na ben, strath, ard, aber czy glen – z Benrinnes, Strathisla, Ardmore, Aberfeldy, czy Glenmorangie. Co do usytuowania akcentu w pozostałej części nazwy, łatwiej będzie go znaleźć, jeśli tę właśnie część potraktujemy jako osobny wyraz. Choć pewno nie wszystkim i nie od razu fonetyczna intuicja podpowie, że Glenmorangie to [glenMORandżi], z akcentem na drugą sylabę.





Powyższe dotyczy również przedrostka „Mac”, często skracanego w pisownie do „Mc”, występującego w szkockich nazwiskach, ale także w nazwach destylarni Macduff i Macallan. „Mac” nigdy nie będzie akcentowane, stąd [makDAF] i [makALan], a nawet – choć z destylarnią niewiele ma to wspólnego – [makBETH], tytułowy bohater jednej ze sztuk Szekspira. Nawet jeśli po polsku przyjęło się mówić o nim po prostu Makbet, z akcentem paroksytonicznym.

Szkoci, w przeciwieństwie do Anglików, z niemałą gracją wymawiają głoskę [r]. W szkockich ustach jest to bardzo wyrazista, twarda spółgłoska. Na dodatek, nie mają oni nic przeciwko wrzucaniu jej przed inną spółgłoską, czy na końcu wyrazu – znowu w odróżnieniu od swoich sąsiadów z południa. Tak więc usłyszymy bardzo wyraźne [r] w nazwach Caperdonich, Tormore, czy Fettercairn. Zauważyć należy, że jakość owego [r], jego twardość i wyrazistość, będzie różna w różnych rejonach Szkocji.





W wielu nazwach własnych w Szkocji, w tym nazwach destylarni występuje zbitka „ch”. Wszystkie jeziora w Szkocji, a także wiele zatok morskich, nazywają się Loch Coś-tam, na przykład Loch Lomond albo Loch Indaal. To „ch” w tych nazwach jest wymawiane zupełnie inaczej niż w języku polskim – jest zdecydowanie bardziej twarde, gardłowe, czasami wręcz wymawiane jak [k]. Tak więc, jeśli mamy do czynienia z Bruichladdich, Dalmunach, Glenallachie, czy Mortlach, bezpieczniej jest po prostu w miejsce „ch” wstawić [k]. Podobnie w nazwach Glenfiddich, Teaninich, czy Pittyvaich, choć znowu powiedzieć trzeba, że do głosu dochodzą tu różnice regionalne w obrębie Szkocji i często da się usłyszeć nazwy te wymawiane z miękkim [h] na końcu, takim idącym trochę w stronę niemieckiego dźwięku na końcu wyrazu „milch”. Co więcej, obydwie wersje wymowy słyszałem z ust dwóch różnych pracowników destylarni Glenfiddich – a oni powinni przecież wiedzieć najlepiej.





Przy okazji, uwaga na Glenkinchie. Tutaj akurat wymowa „ch” jako [k] mogłaby być dość karkołomna. Wyszłoby nam, że chodzi o perwersyjną, wyuzdaną dolinę – Glen Kinky. W Glenkinchie „ch” jest miękkie, tak na wszelki wypadek, dla uniknięcia dwuznaczności.

Jak już powiedziano, wiele nazw własnych w Szkocji, w tym nazw destylarni, pochodzi wprost z gaelickiego, a wiele ogólnie przyjętych nazw to po prostu angielski zapis oryginalnej, szkockiej nazwy. Taka Lagavulin, żeby daleko nie szukać, to Lag a’Mhuilinn. No i właśnie, w nazwach typowo gaelickich, lub wprost nawiązujących do tradycyjnej pisowni, pojawią się dość często zbitki „bh” i „mh”. I choć byśmy mieli nie wiem jakie opory, takie zestawienia liter trzeba czytać [w] – wystarczy spojrzeć na Baunnahabhain, Allt-a-Bhainne, czy Glen Mhor. A ostatnio do tej grupy dołączyła Abhainn Dearg z wyspy Lewis. Wszędzie tam – i w wielu innych nazwach – „bh” i „mh” to [w]. Tak przy okazji, Abhainn w Abhainn Dearg i –abhain w Bunnahabhain to to samo gaelickie „abhainn”, czyli „rzeka”.





No i Rzeka Czerwona (Abhainn Dearg) z wyspy Lewis w Hebrydach Zewnętrznych przywiodła nas do kolejnej kategorii szkockich nazw własnych. Takich, które można byłoby opatrzyć nagłówkiem „Za cholerę nie wiem dlaczego tak się to wymawia, bo to po gaelicku”. Tutaj trzeba po prostu uwierzyć miejscowym – oni będą wiedzieli jak wymawia się daną nazwę, a nam nic po główkowaniu. Wśród tych nazw, oprócz wspomnianej Abhainn Dearg, znajdzie się Allt-a-Bhainne, a oprócz niej cały szereg nazw nadawanych poszczególnym edycjom whisky – Airigh Nam Beist, Cù Bòcan, czy Cruach-Mhòna.





O jednej destylarni wspomnieć muszę z osobna. Wielokrotnie słyszałem dość dziwną wymowę jej nazwy, ale nigdy nie w samej destylarni. A przecież, jak się rzekło, miejscowi powinni wiedzieć najlepiej. Chodzi o Caol Ila, więc o nie byle co. Z uporem godnym lepszej sprawy ten i ów powtarza, że Caol Ila to [kuLAJla]. Nie wykluczam, że jest to któraś z możliwych wersji wymowy gaelickiej nazwy cieśniny, nad którą leży destylarnia i od której bierze nazwę. Szczególnie, że i szkockie autorytety mawiają właśnie [kuLAJla], na przykład Brian Cox w przewodniku po wymowie nazw destylarni na YouTube. Jednak nigdy, przenigdy nie słyszałem by ktokolwiek w destylarni – od przewodników do mistrza destylacji – powiedział inaczej niż [kaLILa]. Ani nikt inny na Islay, z kim o Caol Ila rozmawiałem.





Kolejnym dziwadłem, z którym i sami Szkoci nie zawsze są w stanie sobie poradzić i do jakiegoś konsensusu dojść, jest Ledaig. W zamierzchłych czasach odkrywania Szkocji po raz pierwszy, pewna zaprzyjaźniona właścicielka sklepu z whisky w Dufftown mówiła [LIdżag], a ja uznałem to za pewnik. Szkotka z dziada pradziada w końcu. Potem okazało się, że niekoniecznie. Inni Szkoci mówili [laDEG], jeszcze inni [LEJczak], a tacy kompletnie inni [LIdejg]. Sprawa jednak nigdy nie wydała mi się na tyle ważna, by zwrócić na to specjalną uwagę, czy wręcz zapytać podczas którejś z wizyt w samej destylarni. Kwestia pozostaje więc otwarta, jeśli o mnie chodzi. Always look on the bright side of life, jak to mówią (a nawet śpiewają) – zawsze to dobry pretekst, by jeszcze raz pojechać na Mull i zajrzeć do Tobermory.





Na koniec o akcentowaniu – nie o szkockim akcencie, tylko o tym, która sylaba ma być mocna, a która słaba. Zjawisko ważne w angielszczyźnie, również szkockiej, gdyż nieakcentowane sylaby ulegają tu skróceniu, a występujące w nich samogłoski redukowane są najczęściej do krótkiego [e], zwanego w fonetyce „schwa” (tak, tak, odsyłam choćby do Wikipedii), lub do krótkiego [ i ]. Było już o nazwach zawierających „loch”, „ben”, czy „ard”, tak więc nie ma sensu powtarzać prawd objawionych o wymowie Ardbeg. Jednak cały szereg nazw destylarni akcentuje się jakoś tak… niekoniecznie logicznie. Oto one, wybór subiektywny:

aberFELdy
aberLOUR
allt-a-BHAINNE
ardBEG
ardMORE
aultMORE
balBLAIR
bowMORE
braeVAL
carDHU
clyneLISH
craiGELLachie
dalMORE
edraDOur
FETTercairn
glenALLachie
glenGOYNE
glenGYLE
glenMORangie
kingsBARNS
knockDHU
laphROAIG
macDUFF
miltonDUFF
roseISLE
royal lochnaGAR
strathEARN
strathMILL
TALisker
tamDHU
tominTOUL
torMORE





No i może jeszcze garść tych nieoczywistych, jeśli chodzi o wymowę w ogóle, nie tylko akcentowanie:

Allt-a-Bhainne [oltaWEIN]
Auchroisk [arTHRASK] (patrz P.P.S. poniżej)
Benriach [benRIJak]
Craigellachie [kreiGELaki]
Dailuaine [dalJUan]
Fettercairn [FETerkern]
Glen Garioch [glenGIJri]
Glenglassaugh [glenGLASok]
Glentauchers [glenTOKers]





Przypomnę raz jeszcze – dla brytyjskiego ucha, wyczulonego na wyłapywanie subtelności w akcencie, wprawionego w pozycjonowaniu (i geograficznym i społecznym) bliźnich na podstawie tego, jak mówią, zawsze będziemy brzmieli obco, dziwnie, cudzoziemsko. Więc nie ma co się jakoś specjalnie spinać. Z drugiej strony, nigdzie w takim stopniu, jak na Wyspach właśnie, nie spotkamy się z tolerancją na wszelkie wpadki fonetyczne i potknięcia. Dla nich – i dla nas przecież – najważniejsze, żeby się dogadać.

[R.M.]
Zdjęcia ze zbiorów autora tekstu.


P.S. Fonetycznych pedantów przepraszam za skrajnie uproszczony zapis wymowy. Chciałem uniknąć wpadek z kodowaniem znaków z jednej strony, a drugiej – nie wypaść zbyt akademicko, bo to nudne. I tak, wiem, w zapisie fonetycznym dźwięk „w” zapisuje się [v].

P.P.S. Naprawdę nie mam pomysłu jak w przyjętej tu, uproszczonej formie zapisać dźwięk [th], taki jak w angielskim „thank you”.

R E K L A M A