UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
28.04.2024 niedziela 02:36 
2014.08.24

I Festiwal Whisky Jastrzębia Góra, 22-23 sierpnia 2014 (cz. 1)


Gdzie jak gdzie, ale na pierwszym, profesjonalnie organizowanym w Polsce festiwalu poświęconemu tematyce whisky, nie mogło zabraknąć przedstawiciela jak zwykle surowej redakcji portalu BOW.pl (tym razem w pojedynczo występującej osobie niżej podpisanego). W efekcie owej bytności przedstawiamy garść faktów oraz - jak zawsze subiektywnych - opinii na temat tego, niewątpliwie szczególnego i ważnego dla polskiego rynku whisky, wydarzenia.

Doczekaliśmy się imprezy - przynajmniej w założeniach organizatorów – z prawdziwego zdarzenia, popartej ich niekłamaną pasją. W zapowiedziach anonsowano zarówno wyjątkową możliwość zetknięcia się z wieloma whisky z całego świata (imponująca ilość 1700 wersji), wzięcia udziału w sesjach masterclass prowadzonych przez „największe osobistości świata whisky”, jak też okazję na obcowanie z kulturą whisky (a i Szkocji) jako taką – poprzez dostępną literaturę, pokazy, warsztaty, koncerty folkowych zespołów, animacje, wreszcie konkursy (ja naliczyłem w sumie dwa). Nas w szczególności zainteresowała informacja o „największym wyborze limitowanych edycji whisky” jak też sesja degustacyjna o obiecującym tytule „Piękno single cask”.

Tyle zapowiedzi i obietnic. Przejdźmy do omówienia podstawowych faktów.


Co, gdzie, kiedy?

Festiwal odbył się w Jastrzębiej Górze, miejscu (jak zakładam) świetnie już znanym polskim miłośnikom single-malt, a to ze względu na zlokalizowany tam "Dom Whisky". O samym Domu Whisky pisaliśmy już nieraz na łamach BOW.pl – zainteresowanych odsyłam zatem do tamtych publikacji (oraz do lektury naszego Forum, gdzie można znaleźć liczne, szczegółowe opinie na temat samego miejsca, jakości obsługi, wyboru whisky itd.). Lokalizacja idealna – a i sierpniowy termin mocno sprzyjający, zarówno w kontekście frekwencji (kto bywał w Jastrzębiej Górze poza sezonem, będzie wiedział co mam na myśli), jak i odpowiedniej aury (jeszcze letniej, choć już nie upalnej). Dla szczytnej idei krzewienia i popularyzowania whisky – pomysł trafiony zdecydowanie. A taki cel przyświecał (co wyczytaliśmy w udzielonym dla prasy wywiadzie) organizatorowi, którym był nie kto inny, jak znany nam od dawna właściciel Domu Whisky, Andrzej Kubiś.


Dlaczego i dla kogo?

To właśnie tenże wspomniany organizator-pasjonat zapowiadał, że impreza będzie skierowana do całej „braci whiskowej” i ma służyć zarówno jej, jak i samej whisky. I tutaj pojawił się pierwszy poważniejszy dysonans.
O ile rozumiemy, że brać prawdziwie „whiskowa” to, było nie było, środowisko pozytywnych fanatyków i zagorzałych koneserów, gotowych dla swojego hobby na wiele poświęceń – także tych finansowych (sam bilet wstępu na dwudniową imprezę kosztował 100 zł), to profil i oferta wystawców skierowane były raczej do osób poprzestających w swoich kontaktach ze światem whisky na poziomie whisky typu blended, lub w najlepszym wypadku do tak przez nas adorowanych single-maltowych „świeżaków” (czyli osób funkcjonujących aktualnie na poziomie wersji podstawowych słodówek). Pierwsza grupa nie była więc w efekcie usatysfakcjonowana mocno ograniczoną selekcją dostępnych na festiwalu wersji whisky, a ci drudzy niekoniecznie dysponowali portfelem (i ochotą) na wydawanie sporych sum na wejście na Festiwal oraz dalsze, odpłatne (w różnej formie) degustacje. Ich miejsce zajęło za to liczne grono Panów Z Cygarami, w modnie rozpiętych koszulach, głośno wyrażających degustacyjne uniesienia i publicznie prezentujących swe wrodzone, wieloletnie (jakżeby inaczej) whiskowe „znawstwo”. Więcej na ten temat piszę w podrozdziale „Kontrowersje”.


Jak?

Na potrzeby Festiwalu została szczelnie ogrodzona płotem cała działka, na której znajdują się standardowo Dom Whisky oraz okrągły budynek "Baru Max" z przyległym namiotem tanecznym (?) i grill-housem. Przy takim rozwiązaniu, oraz niewielkiej liczbie wystawców, ilość miejsca pozostająca do dyspozycji festiwalowych gości okazała się wystarczająca. Jednakże, oznaczało to jednocześnie kompletny brak dostępu do Domu Whisky (i jego codziennej oferty) dla wszystkich osób, które nie zdecydowały się na zakup wejściówki na imprezę. Taka decyzja była z całą pewnością przemyślana, choć zarazem problematyczna i, jak widać, rodząca konsekwencje nie tylko pozytywne (przynajmniej w trakcie tego szczególnego, „propagatorskiego” weekendu).
Teren był pilnowany przez grupę dość aktywnych ochroniarzy, co niewątpliwie sprzyjało zachowaniu porządku i nie przenikaniu na teren Festiwalu tzw. „przypadkowych elementów”, mogących zakłócać porządek. Porządek zatem nie był zakłócany – przynajmniej ja żadnych poważnych ekscesów nie zaobserwowałem. Z kolei goście festiwalowi otrzymywali przy wejściu (poza obowiązkowym na takich imprezach kieliszkiem i powitalnym pakietem ulotek) specjalny identyfikator w formie „niezdejmowalnej obroży na rękę” z którą należało paradować i okazywać na uprzejme żądanie personelu (a więc choćby w przypadku chwilowego udania się poza teren imprezy, a następnie chęci powrotu nań). Nieco inne, bardziej kolorowe bransoletki otrzymywali przedstawiciele oraz rozmaici pracownicy zatrudnieni przez wystawców – co samo w sobie pozostaje dość powszechnym standardem na tego typu festiwalach czy targach. Summa summarum, niemal wszyscy obecni mogli poczuć, dzięki tym ozdobom, tą szczególną "więź bratnio-whiskową, spajającą całe środowisko"… ;-)


Wystawcy

Trzeba przyznać, że grono wystawców na pierwszym polskim Festiwalu Whisky okazało się raczej wąskie i bazowało na największych firmach/korporacjach, a co za tym idzie faworyzowało whisky najbardziej popularne i masowe. Szczęśliwie poza takimi tuzami niskich półek sklepowych, jak Grant’s, Dewar’s czy Jim Beam, pojawiło się kilka stoisk, na których było już na czym „oko zawiesić” a nawet „podniebienie potrenować” – m.in. Diageo z Taliskerem i JW, Glenmorangie plc z Ardbegiem (i z Glenmorangie, niestety), Tomatin/Cu Bocan/Edradour, Bunnahabhain/Black Bottle czy… Glenfiddich (sic!).



Żadnych niezależnych dystrybutorów (co może mniej dziwne), ani nawet kilku uznanych marek wśród najbardziej popularnych oficjalnych single-maltów – jak np. Bowmore, Glendronach/Benriach/Glenglassaugh, Macallan czy brandów ze stajni Inver House (Balblair, Pulteney itd.). Tak więc wcześniejsze słowa organizatorów o „niechęci konkurowania” nie do końca znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Krążąc pomiędzy nielicznymi stoiskami miałem nieodparte wrażenie, że z pewnymi dystrybutorami i markami whisky jest gospodarzom po prostu bardziej „po drodze”, niż z innymi, a za totalną absencją niektórych single-maltów na Festiwalu stoi coś więcej, niż tylko ich mniejsza lub większa popularność w Polsce. Czy to dobrze dla popularyzowania u nas samej whisky – do końca nie podejmuję się określić, ale dla przekrojowości i atrakcyjności oferty festiwalowej na pewno niespecjalnie... Przypuszczam, że jesienią na zapowiadanych w Warszawie targach whisky sytuacja powtórzy się - z kilkoma analogicznymi brakami, ale w odwrotnym kierunku.



Stoiska obecnych firm były jednak zaaranżowane w większości ciekawie, ze sporym smakiem i marketingowo poprawną estetyką. Dostęp do nich był nader bezproblemowy, wolnych miejsc do siedzenia zazwyczaj dość, prezentowane z dumą whisky poprawnie wyeksponowane, ulotki liczne i przejrzyste, a obsługa - w większości przypadków - ustawicznie obecna, zaangażowana i chętna do pomocy (czyli, w praktyce, głównie do serwowania wliczonych w cenę biletu podstawek whisky, oraz mniej lub bardziej wymyślnych drinków na bazie tychże).
Najlepiej prezentowały się stoiska Glenfiddicha (nietypowa, biała kolorystyka i udanie przygotowany „salon” z kominkiem i klubowymi fotelami - foto), Grants’a (elegancka korporacyjność) oraz Taliskera. Ten ostatni przebił wszystkich, organizując ultra-stylowy stand na modłę rybackiej przystani w jesiennej słocie, ze szczątkami łodzi, beczkami, wędzonym łososiem serwowanym do whisky, oraz rzecz jasna permanentnie padającym deszczem (!) - foto. Degustacja obecnych tam maltów (standardowa, oficjalna 10yo oraz stosunkowo niedawno wprowadzona do sprzedaży edycja Storm) wymagała co prawda od gości pewnej ekwilibrystyki z użyciem firmowego, taliskerowego parasola, lecz idealnie dobrany „klimat” w zupełności to wynagradzał. 10/10 punktów za pomysł i jego praktyczną realizację.



Ofertę zaproszonych dystrybutorów uzupełniało kilka mniej okazałych stoisk, zaaranżowanych przez samych organizatorów (można było na nich degustować whisky „oficjalnie nieobecne”, dzięki systemowi bonów – te należało uprzednio zakupić). Jak zauważyłem, taka formuła degustacji nie cieszyła się jednak szczególnym powodzeniem. W końcu w samej cenie biletu była możliwość degustowania „do woli” kilkunastu różnych whisky – a to większości obecnej „braci” do szczęścia zupełnie wystarczało ;-) Komu jednak było mało, mógł udać się prosto do Domu Whisky i tam, w bardziej kameralnej atmosferze, korzystać ze wszystkich zgromadzonych dobrodziejstw. Oczywiście, w pełni odpłatnie. I, niestety, na wyższym poziomie cenowym niż podczas naszej ostatniej wizyty w ubiegłym roku. Ustawiczny wzrost cen whisky sięgnął już więc nawet Jastrzębiej Góry…

c.d.n.



[PWJ]


R E K L A M A