UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
25.04.2024 czwartek 10:13 
2015.10.12

Whisky w Warszawie. Mały krok we właściwym kierunku: BOW.pl podsumowuje 2. edycję festiwalu Warsaw Whisky Fest (cz. 1)



Na Whisky Live Warsaw 2015 (czas i miejsce: 10-11 października, hotel Courtyard by Mariott, Okęcie) jechałem, przyznaję, z gasnącą ciekawością, pomimo licznych oficjalnych zmian, które miały dokonać się z okazji drugiej edycji tego warszawskiego festiwalu. Bo i wejście w znaną na świecie franszyzę "Whisky Live", bo i całkiem nowa lokalizacja, bo i zapowiadani kolejni wystawcy. Ogólne hasło: „będzie i lepiej, i więcej, i fajniej”. Nie potrafiłem jednak pozbyć się obawy, że to, co najbardziej nam się w ubiegłym roku nie podobało, wręcz drażniło, czyli sam profil imprezy (dla początkujących) oraz rozmaite uciążliwości organizacyjne, pozostaną z nami i tym razem. Lawina hurraoptymizmu, powierzchownych zachwytów, czy wreszcie najzwyklejszego wazeliniarstwa, która przelewała się przez media (głównie internet) po Whisky Festiwalu 2014 była tak powszechna, dojmująca i ogłupiająca, że nie spodziewałem się, by po stronie głównego organizatora zaistniała szczera potrzeba zasadniczych ulepszeń. Tymczasem: pojechałem, obejrzałem, whisky mało-wiela podegustowałem, z innymi gośćmi porozmawiałem, opinii wysłuchałem...
No i? Jak wypadły targi whisky tegoroczne? Co zostało naprawione, co próbowano ulepszyć, a z czego (świadomie bądź nie) zrezygnowano? Jaki okazał się ogólny „odbiór” imprezy? Tytuł niniejszego artykułu zdradza wiele, ale na ocenę końcową przyjdzie czas w podsumowaniu – na początek zajmijmy się naszymi „ulubionymi” szczegółami, o których tak wygodnie zapomnieć, kiedy chce się napisać laurkę, a nie choć w minimalnym stopniu wnikliwe, resume.


Profil festiwalu: bolesny, ale pogódźmy się z faktami

Oto najważniejszy element, jednocześnie najdobitniej pokazujący, „dla kogo ta cała zabawa”. Wszystkie kolejne elementy układanki, opisane poniżej, są już tylko konsekwencją tego pierwszego wyboru organizatora. Czy może raczej powinno się powiedzieć: zaakceptowania przez niego istniejącego stanu rzeczy? Prostszego, a z pewnością bardziej oczywistego i korzystnego biznesowo wyboru?
Jaki bowiem jest „statystyczny polski miłośnik whisky” schyłku roku 2015? Ano, właśnie taki, jak pokazuje nam festiwal. Snobujący, coraz bardziej zamożny i lubujący się w manifestowaniu swojego "wyższego" statusu, aspirujący przy tym do miana alkoholowego znawcy. Pragnący pokazywać to wszystko już nie tylko przed znajomymi na FB, ale też najzupełniej publicznie. Przybić piątkę z „autorytetami”. Zaprezentować w telefonie „fotki z wyprawy do Szkocji”. Podlansować się na stoisku „wielkich marek” świata whisky...
Whisky? Cóż takiego bowiem nasz statystyczny pasjonat pije, co chwali, a przede wszystkim: co kupuje? Ano, tak naprawdę nieważne co, za to koniecznie ładnie opakowane, drogie (bądź jeszcze droższe) i podlane marketingowym sosem. Czy branży handlowej zależy wobec tego, aby ów specyficzny gust ewoluował w kierunku bardziej świadomym? Wybrednym? Nie daj boże: wymagającym?... No, nieszczególnie. Czy warto bowiem zawracać sobie gitarę pasjonatami jakości, którzy nawet na rynkach znacznie bardziej alkoholowo „dojrzałych” i wielokrotnie zamożniejszych, stanowią wyłącznie niszę i margines marginesu?
Mamy więc festiwal mainstreamu, festiwal o mocno zwodniczej nazwie, na którym whisky – co prawda obecna – nie jest najważniejsza. A już z pewnością, nie jest najważniejsza ta przeklęta, dobra whisky ;-) Każda whisky jest dobra, która nam smakuje... Whisky, bądź nie! Ważniejsza jest dobra zabawa.
Dostajemy więc festiwal rozmaitych tzw. brown spirits (i nie tylko: są białe wódki, leje się gin, gin z beczki po whisky, rum z beczki po tym ginie, są nobliwe szampany, wymiatają ekskluzywne czekolady, paruje kawa w lateksie, śmigają dzikie węże, itepe), festiwal trunków dziwacznych, choć zawsze ekskluzywnych, z wszelkich świata stron. Przypuszczam, że gdyby powstała unikalna w skali globalnej, pierwsza i jedyna „Whisky z D..y Ciemnej” (względnie grappa, albo brandy, albo... whatever) to miejsce na festiwalu ma gwarantowane, niezależnie od swojej faktycznej (zawsze doskonałej) jakości.
No i pojawia się - w efekcie, albo po prostu - cały korowód równie ekscentrycznych miłośników takich trunków. Głośny, energetyczny, a często równie kosmiczny... Usłyszałem entuzjastyczną opinię pochodzącą podobno od jednej z „propagandowych tub” festiwalu, brzmiącą mniej w więcej następująco: „może i nie ma tutaj wielu wypasionych whisky, ale przecież są wokół interesujący ludzie, z którymi można bardzo ciekawie porozmawiać”. Święta racja - zapewne można, z jednym zastrzeżeniem. Jeżeli wiesz już coś więcej na temat whisky słodowej, niż tylko encyklopedyczne fakty i tradycyjne, reklamowe oczywistości, jeśli cenisz swój czas, to aktualnie na WLW wiele więcej się nie dowiesz. Będziesz za to miał z kim się napić! I przed kim pokazać. O chlubnych wyjątkach w tym zakresie jeszcze wspomnę.


Lokalizacja, przestrzeń, dostęp do stoisk - powolna ewolucja

Po tym tradycyjnie nieuprzejmym wstępie, przechodzimy do pierwszej pochwały. Lokalizacja została zmieniona. To krok w dobrą stronę, krok znakomity. Z jakiegoś jednak powodu (finanse? łatwość dostępu dla gości przybywających samolotem via Okęcie? prestiż?) wybrano lokalizację tym razem nie „biurowcową”, a „konferencyjną”. Nastał czas Courtyard by Mariott Warsaw Airport – czyli hotelu położonego niemalże na płycie w/w lotniska.
Samo miejsce znam nieźle, odbywają się tam regularnie różne dziwne, „masowe” imprezy, w których onegdaj uczestniczyłem. Centralne położenie, dobra dostępność (choć nasz kierowca, tzw. lokals, dwa czy trzy razy pojechał pod prąd), z bazą noclegową tuż pod bokiem. Any wishes?...
Ano tak, choć jako się rzekło: wypada pochwalić za samą zmianę, bo jednak mikroskopijność poprzedniej sali (holu) doskwierała nam mocno na wielu płaszczyznach. Obecnie uzyskano większą przestrzeń, jednocześnie zniknął klimat korporacyjnego open space i pojawiła się jako taka „intymna relacja” do samego przedmiotu imprezy (wyrażająca się, powiedzmy, w czymś pomiędzy komfortem, przytulnością, a prestiżem).
Nadal jednak sprawy nie mają się idealnie. Tam, gdzie tradycyjnie było najwięcej "do roboty" (a zatem w bezpośredniej okolicy stoisk, skupionych na jednej sali oraz sąsiadującym z nią korytarzu-galerii), odwiedzający tłoczyli się niemiłosiernie, powodując zatory, zaduch i w efekcie potężną alergię degustacyjną ;-) Trzeba więc było umykać z pozyskanymi dramami na poziom "zero” (festiwal okupował dwa piętra), by na wygodnych sofach oddać się przyjemności płynącej z degustacji.
Dlaczego właśnie tam? Niestety, organizatorzy nie wzięli pod uwagę faktu, iż na parterze tegoż Mariotta znajduje się restauracja, z której płynęły liczne, a intensywne kuchenne aromaty, uderzając prosto we wzmiankowaną, położoną wyżej galerię. W takich warunkach samo przebywanie tam stawało się umiarkowanie przyjemne, o degustowaniu whisky nie wspominając. Zaś na głównej sali nie było po prostu dość przestrzeni, „atmosfera” także pozostawiała wiele do życzenia ;-)
Miejsca, rozumianego jako „wolny metraż”, „boczne zaułki”, „ciche kąty” itd., było jednak więcej niż rok temu - przynajmniej w porze, w której dane nam było przebywać na imprezie. Można było więc gdzieniegdzie „przywarować” w relatywnym spokoju. Do tego: dobry dostęp do szatni. Sklep z butelkami o odpowiednio długiej ladzie. Łazienki (czyste!) na obu poziomach. Przestronna część gastronomiczna z licznymi stolikami, z których wiele pozostawało wolnych. Słowem: jest poprawa, niemniej prosiłoby się o więcej miejsca w bezpośrednim pobliżu punktów wystawienniczych, lepszą wentylację (chociaż do „standardu” Limburga na szczęście sporo brakowało!) i „dookólne” ciągi komunikacyjne, nie ograniczone tylko do jednej sali, a na całym terenie imprezy. Ruch dwukierunkowy na pewnych wąskich, a newralgicznych odcinkach „dolotowych” powodował ustawiczne zatory i konieczność nerwowego przeciskania się przez tłum z pełnym kieliszkiem w ręce (albo na szyi).


Rozwiązania techniczne i stylizacja: pozytywne innowacje

Zacznę mimo wszystko od tego, co pozostało bez zmian, mianowicie od wszechobecnej „kultury paździerza”. Nie bardzo mogę pojąć konsekwentny upór organizatora w tym względzie, wyrażający się epatowaniem takim właśnie, warsztatowym „stylem” stoisk. To NIE jest elegancja. Zauważyłem jednak z satysfakcją, że część wystawców (zdaje się, podzielających mój pogląd) tym razem przywiozło ze sobą na festiwal i rozpostarło własne obrusy. Wystarczyło przystanąć przed tymi właśnie stoiskami i spojrzeć na rezultat. Czasem tak niewiele dzieli szyk (choćby i skromny) od wizualnej tandety... ;-)
Ewidentny progres dokonał się za to w innych dziedzinach. W cenie biletu wstępu otrzymałem (poza samym kieliszkiem, oczywiście) również smycz do kieliszka, umożliwiającą w miarę bezpieczne zawieszenie go na szyi – dziękuję pięknie! Kieliszek nader porządny, o właściwych proporcjach (minimalnie za wysoki kielich, skróciłbym go może o niecały centymetr) wyglądający na solidną ręczną robotę, nie żaden tam chiński chłam. W dodatku personalizowany logiem tego konkretnego wydarzenia (a dla oszczędności kusiłoby przecież nie podawać roku). Efektywny model - no i przyjemna, konkretna pamiątka, tak poza tym.
Podobnie, jak rok temu, udało się nam praktycznie uniknąć kolejki do wejścia – za to kolejny plusik. Brak „obozowych” stempli dla gości, natomiast funkcjonowały dość eleganckie i dyskretne paski identyfikacyjne, owijane wokół nadgarstka, łatwo chowane pod mankietem. Tradycyjne już „bony” na zakup whisky (tej spoza puli wliczonej w cenę wstępu) wydawane były sprawnie i szybko. Płatność kartami płatniczymi jako standard. Brawo!
Czymś, co zaskoczyło mnie naprawdę mega pozytywnie (!), było wprowadzenie oferty butelek samplowych, dostępnych w festiwalowym sklepie, przy wejściu. Sama idea bardzo chwalebna i praktyczna, cena – powiedzmy - umiarkowana (jedna samplówka kosztowała dość bandyckie 5 PLN, jednak przy zakupie 5 sztuk cena spadała do akceptowalnych 3 PLN) choć zarazem zdradzający brak doświadczenia organizatora na tym polu. Po pierwsze, butelki nie miały oznaczonej pojemności (!), zaś obsługa nie miała pojęcia, jaka ta pojemność może być. Twardziele targowi (samplowi) poradzą sobie, ale co z pozostałymi festiwalowiczami? Po drugie – o wiele ważniejsze – butelki te nie posiadały pustych etykiet, na których można byłoby oznaczyć, indywidualnie, przyszłą zawartość. Co jest już absolutnie konieczne. Ten element - do pilnej poprawy. Akcesoria „piszące” były szczęśliwie dostępne pod postacią ołówków. Choć nie od razu je znalazłem – przydałoby się również zapewnić znacznie lepszą ekspozycję oraz dostępność tychże.


c.d.n.



[PWJ]



R E K L A M A