UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
01.05.2024 środa 23:30 
2016.06.07

Tetryk na gorąco

Na gorąco, bo piszę te słowa siedząc w Parkmore Distillery Manager’s House w Dufftown (dzięki ogromne, Adamie!). Za oknem świeci całkiem nieszkockie słońce, a ja właśnie wróciłem ze spacerku wokół Dufftown, w ramach którego jakieś piętnaście razy złamałem różne zakazy i ostrzeżenia BHP w paru destylarniach. I wróciłem mądrzejszy o kolejne doświadczenia i spostrzeżenia.



Destylarnia Parkmore. Taki mam widok z okna. Zdjęcie pstryknięte przed chwilą.


Pierwsze, co rzuca się w oczy w Szkocji, to wielokrotnie zwiększony ruch turystyczny. W miejscach i na szlakach, które dotąd były zupełnie puste i bezludne, w tej chwili roi się od samochodów i ludzi. Na pustych dotąd pojedynczych drogach, na przykład tej wiodącej do Fairy Pools na wyspie Skye, ciągną się sznury samochodów, a niewielki parking, jaki przewidziano do obsługi Fairy Pools, nie jest w stanie obsłużyć nawet ułamka liczby chętnych. Tak więc, samochody stoją zaparkowane wzdłuż tej wąskiej drogi na odcinku co najmniej dwóch kilometrów. Przejażdżka na trasie Dufftown-Tomintoul-Braemar, przez najwyższe góry w Szkocji (poza Ben Nevis), która zawsze dotąd była wyzwaniem dla samotników, teraz momentami przypomina jazdę polską A1 na początku któregoś z długich weekendów. A na tej pojedynczej i bardzo stromej miejscami drodze, nie jest to nic przyjemnego, szczególnie jeśli kierowca przed nami ewidentnie pierwszy raz ma do czynienia z takimi automobilowymi okolicznościami. Wydaje się, że wiele osób postanowiło nie jechać nigdzie na żadne egzotyczne wakacje do krajów ostatnio niebezpiecznych, a w zamian wybierają nieco mniej upalne, ale za to pewniejsze wakacje na północy Europy.



Bar w restauracji w Glenfiddich.


A co w świecie whisky? Ano, dzieje się. Wszędzie, na każdym kroku. I to wcale nie dzieje się fajnie. Nie mówię o zalewie NAS i kosmicznych wręcz cen za wszystko, co ma słowo „whisky” na etykiecie. Chwil parę temu widziałem Brorę 35yo na półce w lokalnym sklepie. Widniejąca na niej cena 1.150 funtów trochę wbiła mnie w ziemię. Jednak nie w tym rzecz. Wszędzie się buduje, rozbudowuje, ryje w ziemi. Tuż obok Parkmore stoi Glenfiddich – tutaj na pierwszym planie ogromny plac budowy. Przewodniczka zapytana o to, co tutaj się buduje, odpowiada enigmatycznie, że rozbudowa destylarni. Pewno sama nie wie. Pewno kolejny magazyn z blachy falistej, bo przestrzeni na nowe magazyny coraz mniej w kompleksie Glenfiddich-Balvenie-Kininvie. A zapotrzebowanie rośnie. Kawałek dalej, obok Balvenie – podobny obrazek. Ciężki sprzęt budowlany, blacha falista, szkielet czegoś, co raczej elementem skansenu nie będzie.



Hala alembików w Balvenie. Zdjęcie wykonane całkowicie nielegalnie.


Przy okazji Glenfiddich/Balvenie – warto odnotować, że Glenfiddich ewidentnie przestawia się na nowy profil klienta. Już ich nie obchodzą zwykli entuzjaści whisky słodowej. Teraz Glenfiddich się apgrejduje do wyższej klasy średniej. Po pierwsze, za najzwyklejsze zwiedzanie trzeba już zapłacić. Co prawda, 10 funtów to stosunkowo niska cena za zwiedzanie (taniej jest już tylko w pobliskiej Strathisla, gdzie za zwiedzanie i 4 whisky zapłacimy 7,50 GBP), ale przecież przez długie lata Glenfiddich zwiedzało się za darmo. Poza tym, wystarczy rzut oka na ofertę sklepu w destylarni, żeby uświadomić sobie, że nie jest się już targetem Grantów. Kiedyś można tu było kupić stosunkowo tanie koszulki z logo destylarni, drobne gadżety świetnie sprawdzające się w roli pamiątek i upominków z podróży, jakieś tam bluzy, koszulki polo, itp. Teraz kupimy sobie co najwyżej kaszmirowy sweterek za ponad 300 funtów, szalik za 80 funtów, czy sprawimy spersonalizowaną whisky – można sobie samemu wybrać skład z kilku beczek do wyboru, a nawet zdecydować o kolorze etykietki, jaką ta nasza whisky będzie opatrzona! Co za wypas! Na terenie destylarni otwarto również restaurację z barem serwującym ogrom edycji Glenfiddich, Balvenie i jakąś tam Kininvie. Wszystko najwidoczniej w ramach uderzenia wyprzedzającego przed otwarciem nowej destylarni i Visitor Centre w położonej nieopodal Macallan.



Na placu budowy nowej destylarni Macallan praca wre.


No właśnie, Macallan… Kiedy pierwszy raz odwiedzałem tę destylarnię, lata temu, na miejsce prowadziła wąska droga otoczona z obu stron polami, na których szumiały łany jęczmienia. Odmiany Golden Promise, naturalnie, o czym informowały porozstawiane wzdłuż drogi tabliczki. W tej chwili droga jest szeroka, betonowa, a okolica albo rozkopana, albo zagospodarowana. Tradycyjnie, zgodnie z sześcioma filarami mądrości Macallan, rzecz jasna. Tam, gdzie kiedyś falowały rzeczone łany, teraz faluje co najwyżej blacha na nowych magazynach. Stoją równo, jak żołnierze. I licznie jak żołnierze. Armii chińskiej. A po drugiej stronie drogi buduje się. I to jak się buduje… Skala przedsięwzięcia – a może już szaleństwa – już na pierwszy rzut oka przekracza granice rozsądku. Super-ekologiczna nowa destylarnia zaczyna swoje istnienie od totalnej dewastacji okolicy. Plac budowy ciągnie się od horyzontu po horyzont, przywodzi na myśl skojarzenia z szalonymi przedsięwzięciami nawiedzonych wizjonerów z tanich hollywoodzkich thrillerów. Ja wiem, że ostatecznie dachy tego teletubisiowa pokryje trawa, że całość wtopiona zostanie w naturę, że być może nawet będzie to ładne. W tej chwili jednak włos na głowie się jeży. Choć nie wiem jak oni wtopią w krajobraz te paskudne magazyny, obok których tak czy owak trzeba będzie przejechać w drodze do nowej wspaniałej destylarni.


Nowe, piękne magazyny w Macallan.


A stara Macallan ma się dobrze. Kiedy próbowałem umówić moją grupkę na zwiedzanie, dostałem do wyboru… tylko jeden termin w ciągu najbliższego tygodnia. Albo w poniedziałek o 10:00, albo dopiero za miesiąc. Zeszycik sympatycznej pani w recepcji był zapisany gęsto na wszystkich kartkach przewracanych w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nic dziwnego, że sobie nową destylarnię zbudować muszą. I nie muszą się liczyć z biednym, skromnym łiskopijem, co to by chciał te alembiki, z których ów nektar pochodzi, zobaczyć.



Blaszana fasada Kininvie dostaje facelifting.


Wszędzie, gdzie było nam dane choćby tylko przejeżdżać obok jakiejś destylarni – a o to w Speyside nietrudno – widać wzmożoną aktywność. Alembiki buchają destylatem, cysterny wożą whisky, słód jest dostarczany, praca wre. Czy to będzie Strathisla, której dopuszczalne moce przerobowe przekroczono już chyba kilkakrotnie i niedługo spod tych pięknych daszków zacznie tryskać czysty spirit, który zwyczajnie nie będzie się już mieścił w środku, czy to będzie Talisker, czy Dufftown, Glendullan, Craigellachie… W Kininvie tylko cisza i spokój. Convalmore, Pittyvaich i Caperdonich nadal nie żyją, katedra w Elgin nadal jest ruiną. Nie wszystko się zmienia.

Czujnych czytelników poinformować spieszę, że lokalizacja Talisker też zmianie nie uległa - destylarnia jest w dalszym ciągu na wyspie Skye, nie w Speyside, a wspominam o niej, bo i na Skye udało się nam na jeden dzień wyskoczyć.



Alembiki w Kininvie. Tutaj do intruzów strzelają. Mnie jednak udało się ujść z życiem.


Tymczasem nad Parkmore świeci słońce, zabłąkany ostrygojad kroczy po trawniku, ja kończę popołudniową kawę. Kto wie, może jeszcze dzisiaj się gdzieś wybiorę, może znowu gdzieś wlezę bez autoryzacji…



Destylarnia Convalmore, tuż obok kompleksu Glenfiddich/Balvenie. Zamknięta na głucho, jak zawsze.


[R.M.]
Wszystkie zdjęcia autora artykułu, wykonane w ciągu ostatnich 24 godzin.

R E K L A M A