UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
26.04.2024 piątek 13:58 
2018.06.06

Ustka 2018 - relacja z wiosennego spotkania BOW.pl (część 3)


Ostatnim etapem naszych wiosenno-weekendowych zmagań był silny, morski akcent, pod postacią tria konkretnych Ledaigów, pochodzących oczywiście z destylarni Tobermory. Trzy edycje, różniące się spodziewanym profilem - ale już nie w zakresie domniemanych, bardzo pozytywnych wrażeń z degustacji. Przynajmniej, jak na tę - różnie odbieraną – destylarnię, mieliśmy mocne przesłanki sądzić, że Ledaig pokaże nam w końcu swój pazur, uwolni skrywany potencjał, zamiast męczyć prostotą i (po raz kolejny) zrażać do siebie torfowym banałem. Nie tak dawno w Warszawie... ech, zostawmy to już ;-)

Ową możliwość „pokochania Ledaiga” zawdzięczaliśmy trzem spośród Forumowiczów, którzy zdecydowali się na sfinansowanie dodatkowego zakupu, by jeszcze bardziej uatrakcyjnić ustkowe menu i dać destylarni, być może ostatnią (?), szansę na faktyczne błyśnięcie. Wzorzec godny naśladowania, wypada tylko przyklasnąć... A jaki był efekt tego szlachetnego porywu?

13-letnia, świeża, oficjalna wersja kupażowana z (finiszowych) beczek po sherry amontillado - okrzyknięta tu i ówdzie bottlingiem-objawieniem na swojej półce cenowej - mimo dość pozytywnego przyjęcia nie sprostała wysokim oczekiwaniom naszych doświadczonych uczestników. To owszem, bardzo porządny bottling, mądrze zestawiony jak na swój przedział wieku, w przydającej blasku, wysokiej mocy - niemniej chyba jednak zbyt oczywisty, niewystarczająco złożony i charakterystyczny, by pozostać na dłużej w pamięci. Sensowna, uczciwie piątkowa whisky, lecz propozycja raczej głównie dla fanów destylarni... których grona jakoś znacznie, według nas, nie powiększy.

Jednak już 11-letni, ciemno sherrowy, festiwalowy wypust ze stajni Sukhindera (pod brandem The Single Malts of Scotland) to inna historia! Do jej wyboru na spotkanie skłoniły z kolei bardzo podzielone (często też kontrowersyjne) opinie, padające pośród licznych, międzynarodowych gremiów pasjonatów whisky. Rozstrzał ocen: od totalnej krytyki po niemalże zachwyt... A więc coś w sam raz na degustację BOW.
Kolejny raz potwierdziło się, że ważniejsza od obiegowych opinii (i potwarzy) szerzonych przez rozmaitych Francuzów, czy Skandynawów, jest znajomość naszego krajowego, whiskowego gustu. „My w Polsce nie mamy problemu z bardzo swoistymi smakami, a pojęcie przesady w whisky dla nas nie istnieje!” – w ten sposób można by podsumować szczególne zdolności adaptacyjne całego naszego grona ;-)
Whisky okazała się ekstremalna, ktoś powiedziałby nawet „przegięta” – ale w sposób jak najbardziej trafiający w upodobania zdecydowanej większości degustujących, co zostało wyrażone tak w wysokich notach, jak i dających się usłyszeć, tu i tam, okrzykach ekscytacji. Doskonała integracja potężnego wpływu beczki po ciemnej sherry z przyrodzoną, tutaj szczególnie wyeksponowaną, torfowością Ledaiga. Bez wątpienia popisowy, bagienno-marmoladowy bottling o znamionach szaleństwa, lecz i geniuszu ;-) Właśnie taka whisky może wydatnie pomóc przekonać się do Ledaiga osobom dziś niekoniecznie zafascynowanym produktami z wyspy Mull, traktującym je z dystansem i mającym za produkt drugiego sortu, choćby wobec whisky z Islay. Mocne sześć punktów wydaje się oceną najzupełniej adekwatną i zasłużoną.

Nadeszła pora na trzecią butelkę – pełnoletnią (18yo) edycję Ledaig od włoskiego dystrybutora Wilson&Morgan. W robocie również była tu beczka po sherry, bledszy kolor jednak zwiastował nieco mniejszą kondensację jej wpływów. Powinna jednakowoż nadrabiać ten niedostatek złożonością i smakowym ułożeniem. Co najmniej nadrabiać, bo czego to nie dało się wyczytać o tym bottlingu... Jakim to ocenom nie dało się nie ulec! Dość stwierdzić, że po prostu musieliśmy przekonać się o prawdziwości owego „cudu myśli bottlerskiej”. Dodatkowo, po zdecydowanie udanej smos-owej potrzebie, poprzeczka została zawieszona jeszcze wyżej...

Whisky w istocie można zaliczyć do grona wyróżniających się edycji Ledaiga, co jednak nie oznacza w tym przypadku ani potwierdzenia się tych najbardziej entuzjastycznych doniesień, ani uzasadnienia dla najwyższych i bezkrytycznych not. Poziomem bliskim okolic sześciu punktów uplasowała się o mały krok od poprzedzającej ją 11-latki, do której niewątpliwie traciła pod względem ekspresji, zyskując z kolei w obszarze warstwowości smakowej. Czy jednak: bogactwa? Czuć było niezłe już poukładanie, wynikające z wieku, z zachowaniem tego bardziej „szorstkiego”, dymnego oblicza, różniącego ją choćby od równoletnich Tobermory. Mimo wszystko, chyba mało który z degustujących wymieniłby butelkę SMOS-a na tą 18-latkę... A i wiele Tobermory piliśmy równie przyzwoitych, czy nawet lepszych (również w podobnym wieku oraz ze zbliżonych roczników). Potwierdziło się więc ponownie, że cudów, ani ósemkowych whisky za kwoty bliskie 150 euro po prostu nie ma ;-)

Na sam koniec, kiedy już na placu boju pozostali tylko najwytrwalsi z wytrwałych, na horyzoncie (dosłownie!) pojawiła się jeszcze jedna niespodzianka. Absolutna nowość z selekcji Jacka Wiebersa – Bowmore "Wanted" pochodząca z beczki po ciemnej sherry. Mieliśmy to szczęście, że w trakcie pobytu na niedawnym festiwalu Spreeside Whisky w Berlinie udało się nam zakupić niemalże „spod lady” kilka butelek tego rarytasu. Unikalnej, ocierającej się o genialność whisky...
W istocie, no age statement w takim wydaniu przywraca wiarę w to, że tak młode (?) wypusty potrafią nie tylko dorównać swoim starszym odpowiednikom, ale i okazać się od nich lepszymi. Super oleista, wręcz tłusta konsystencja, torfowo-melasowa, czekolada i owocowe maceraty w doskonałej harmonii z wędzoną rybą, posmaki orzechowe, drożdżowe i oceaniczne... Wszystko świetnie zgrane – nie zawaham się powiedzieć: wybitna bottlerska robota! Oj, chciałoby się więcej takich siódemkowych zaskoczeń... Po bardzo konkretnych Ledaigach, Bowmore ot, weszła i pozamiatała (oczywiście na usteckim falochronie).

Co nam dał ten weekend?

Przede wszystkim, wykorzystaliśmy chyba ostatni moment na przekrojowe zapoznanie się z selekcją Signatory sprzed ładnych dwóch dekad. W szybko zmieniającym się świecie szkockich maltów, dwadzieścia lat oznacza przepaść. A dodatkowo, galopujące ceny archiwalnych edycji skutecznie dzisiaj odstraszają; w przyszłości nie można niestety spodziewać się zmiany tego trendu. W końcu, naprawdę dobra, limitowana whisky sprzed lat, nigdy już nie będzie tania...

Kosztowane przez nas wypusty, opatrzone logiem SV, potwierdziły swoją dobrą, nietuzinkową, zróżnicowaną naturę – whisky momentami zdecydowanie wyrastała ponad to, co można dziś kupić z tzw. bieżącej selekcji, już za znacznie większe kwoty. Co jednak szczególnie warte zauważenia i podkreślenia: wiele z próbowanych przez nas wersji nie miałoby żadnej szansy przebić się do masowej świadomości dzisiejszych, początkujących entuzjastów, uformowanej przez trendy budowane na marketingowej papce. Ani trafić, tak naprawdę, w ich współcześnie ukierunkowane gusta... Czy to przez swój brak obowiązkowego efekciarstwa, czy tych najbardziej modnych („ciemnych”) profili smakowych , czy to przez mało pociągające i zupełnie nie „hypowe” nazwy... Kto słyszał o Dallas Dhu, komu mówi coś nazwa Glen Keith albo Linkwood?

Być może obecnie jest więc tak, że stare whisky, zwłaszcza whisky w starych wydaniach, selekcjonowane w innych czasach, pod inne wymagania i pod odmienny typ konsumenta, są po prostu odpowiednie właśnie dla nas, starych fanów (żeby nie rzec: starych ludzi...) o podniebieniach wyczulonych na coś więcej, niż tylko miłą, acz jednostajną sherrowość, czy obcesową, islayową jednorodność? Whisky archaiczne są zaprzeczeniem obecnej unifikacji, równania w dół, pozwalają zagłębić się w subtelne różnice, w detale profili, niuanse beczek, w ewolucję smaków, pozwalają widzieć założenia i proces, a nie tylko samą – generalnie prostą - syntezę dokonanej selekcji, pozwalają zrozumieć sumę wysiłków oraz filozofię bottlingu, który nie opierał się podówczas na laniu do butelek „wszystkiego, jak leci”, a zainteresowaniu klienta właśnie rozmaitością wrażeń.

Z kolei tak poszukiwana „torfowość niebanalna”, rozumiana jako torfowość czy to mniej oczywistego pochodzenia, czy to wspierana przez inne akcenty smakowe, nie okazała się chyba aż tak porywająca, by wyciągać z zebranych doświadczeń jakieś przełomowe wnioski, burzyć przyzwyczajenia i stawiać tezy wywracające świat whisky do góry nogami. Wydaje się, że Stare Firmy ciągle trzymają się mocno. Eksperymentatorzy przypuszczalnie nadal pozostaną jedynie eksperymentatorami. A środek ciężkości produkcji whisky z wysokim znacznikiem PPM wcale nie zamierza łatwo uciekać z wyspy Islay - i kilku innych, już dość mocno osadzonych w tradycji (i świadomości fanów) miejsc. Pewnie ciągle będzie to Benriach/Peatside, pewnie umocni się Ardmore, z pewnością rozwinie swój model Tobermory (Ledaig), a może też i zyskująca na jakości Ballechin?... Zapewne w Edradour nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa w tym temacie. Interesująco przedstawia się współczesna, dymna ewolucja profili Highland Parka i Taliskera.
Jest moda i jest popyt na torfową whisky, więc jej brak raczej nam w najbliższym czasie nie grozi... Co jednak będzie z jej swoistością, czas pokaże. Póki co, na szczęście nie jest źle.

Do zobaczenia we wrześniu na przeglądzie Bunnahabhain rocznik 1979 i kolejnej już wizycie u Pana Springbanka!



[PWJ]

R E K L A M A