UWAGA! Obecna zawartość serwisu jest testowa - strona jest w trakcie tworzenia.
29.04.2024 poniedziałek 17:04 
2014.09.15

Jesienna whisky w Berlinie (cz. 3)


Podsumowanie oraz wnioski na przyszłość


Köpenicker Whisky Fest

Okazało się, że można było zrobić atrakcyjną imprezę o charakterze lokalnym, bez szczególnego oglądania się na starszego konkurenta - choć oczywiście czerpiąc do pewnego stopnia zarówno z jego (i nie tylko jego) targowych doświadczeń organizacyjnych, a także (już w bardziej dyskusyjny sposób) z wieloletniego dorobku. Nie mieliśmy jednak, na szczęście, do czynienia ze ślepym naśladownictwem, w szczególności że postarano się skutecznie wykorzystać te atuty, które oferuje sprzyjająca i unikalna lokalizacja.

Obyło się więc bez głośnych nazwisk wśród prowadzących degustacje – jako wyjątki warto odnotować gościnną obecność Maggie Miller z SSMC oraz Marka Watt’a, brand ambasadora Cadenhead’s – zastąpiono ich tzw. „lokalnymi autorytetami”. Pociągnęło to za sobą, rzecz jasna, zdecydowaną przewagę języka niemieckiego w trakcie masterclasses – co nie wszystkim jest przecież na rękę. Tematyka okazała się jeszcze bardziej wyspecjalizowana niż na Whisky-Herbst, co nie znaczy, że mniej komercyjna (m.in.: „Whisky z beczek po sherry wg Duncana Taylora”, „Berlin calling – nowości z JWWW”, „Single caski od Cadenheads” czy „Najlepsze wypusty z SSMC”). Zawsze to jednak lepsze, niż np. pokaz możliwości pojedynczych destylarni, na przykładzie niezmiernie wąskiej, wyłącznie bardzo współczesnej (i młodej) selekcji. A takie „kwiatki” zdarzają się na degustacjach targowych aż nazbyt często...

Świetnym pomysłem była organizacja 2-godzinnych rejsów wycieczkowo-restauracyjnym statkiem „Ars Vivendi” po okolicznych akwenach, połączona z prelekcjami przy zróżnicowanych whisky. Taką atrakcję oferuje naprawdę niewiele podobnych imprez i zdecydowanie warto zwrócić uwagę na tę właśnie opcję.

Wieczorne ognisko, wkraczająca na teren festiwalu przyroda, udane otwarcie się na wodę, wreszcie spokojna, niejako „ekskluzywna” okolica i sprzyjające whisky (jako takiej) wrażenie przytulnej małomiejskości – wszystko to stanowi niezaprzeczalny atut nowego festiwalu, wobec którego można wybaczyć większość braków organizacyjnych (na czele z niedoskonałym zapleczem degustacyjnym, niekiedy uciążliwą wilgocią, oraz zauważalnym niedoborem w zakresie ilości wystawców).



(Berliner) Whisky-Herbst

Obchodzący w tym roku 15-lecie istnienia Whisky-Herbst, czytelnie ewoluuje w kierunku imprezy o coraz bardziej masowym charakterze. Uwidacznia się to zarówno w gęstniejących tłumach „nuworyszy” odwiedzających ten festiwal (przypuszczalnie na tym polu organizatorzy odnieśli rzeczywisty sukces po zmianie lokalizacji), jak też w doborze wystawców oraz ofercie „około festiwalowej”. Widok długich ław zajętych przez pijących piwo i pogryzających wursty Niemców, kiwających się w rytm energicznej i głośnej muzyki płynącej ze sceny, nie powinien nas dziwić ;-)

Niezaprzeczalnym atutem jest bezproblemowa możliwość zakupu wielu ciekawych, regularnych butelek whisky na stoiskach organizatorów i wybranych wystawców – na dodatek w często (choć raczej symbolicznie) obniżonych cenach. Są to, w znacznej mierze, limitowane edycje single-cask.

Festiwal, każdego roku, może poszczycić się też własnym, okolicznościowym wypustem. W trakcie tej edycji mieliśmy nawet trzy (!) takie whisky, skierowane do różnych odbiorców: najtańszą Edradour - rocznik 2000, finiszowaną w beczce po sherry przez 96 (!) miesięcy, niestety o mocy 46%, młodą, 5-letnią Talisker od D. Lainga (jak wiadomo, PPM...), oraz wspomnianą już wcześniej Kavalan „Peated Cask”. O ile pierwsze dwie propozycje zdecydowaliśmy się odpuścić, to produkt z Tajwanu po prostu musiał trafić do naszych kieliszków ;-) Wrażenia z degustacji tej szczególnej whisky już wkrótce zostaną opublikowane na łamach portalu BOW.pl.

Niejako wbrew powyższej opisanemu trendowi, niepodważalną siłą Herbsta nadal pozostają doskonałe degustacje, dedykowane zaawansowanym koneserom. W dużej mierze – dzięki prowadzącym – odbywające się w języku angielskim. Wystarczy powiedzieć, że w tym roku w programie znalazły się m.in.: ponownie „przekrojówka” Glenfarclas'a (roczniki od 1968 do 1994 – wyłącznie beczki, które jeszcze nie ukazały się na rynku), przegląd nowej selekcji DL - z samym Fredem Laingiem w roli gospodarza, masterclasses Laphroaig'a z udziałem Vicky Stevens (VCM destylarni), bądź Glendronacha (czy Benriacha) z A. Walkerem - oparte oczywiście głównie o edycje mocno limitowane.

Dodając do tego trzy stoiska z faktycznymi „rarytasami”, lepsze niż na Köpenicku skomunikowanie imprezy z całym miastem, komplementarną ofertę kilku renomowanych independent bottlers otrzymujemy festiwal, na którym po prostu trzeba się pojawić... I nie zmienia tego stanu rzeczy nawet nie do końca kameralna, a z pewnością nie idealnie dobrana charakterem, okolica.


Pax między chrześcijany!

Powyższe zalety nie są jednak w stanie przesłonić nam dość oczywistego wniosku, iż fakt organizowania obu imprez w dokładnie tym samym terminie musi być odczytywany jako wystąpienie wzajemnie zgoła nieprzyjazne (z wiadomej strony...), lub co najmniej nieprzemyślane. I zdecydowanie nie służące wspólnemu interesowi organizatorów. Przy założeniu, że oba festiwale adresowane w gruncie rzeczy do tego samego grona berlińczyków (a są), najrozsądniejszym wyjściem, leżącym w interesie - niemal - wszystkich, byłoby organizowanie ich w odstępie np. dwutygodniowym, bądź nawet miesięcznym. Paradoksalnie bowiem, przyjezdni goście mogą na obecnej sytuacji nawet skorzystać, odwiedzając oba – dość różne – festiwale, w trakcie dwóch kolejnych dni. A to już wydaje się krokiem obowiązkowym.

Do Malzfabrik warto wpaść na przegląd współczesnych wypustów oficjalnych (także tych z najwyższej półki), po umiarkowanie drogie dramy „rarities” (nadal zdarzają się prawdziwe okazje, m.in. whisky z Japonii, czy bottlingi z lat 80-tych) oraz na kilka corocznie organizowanych, wybitnie ciekawych masterclasses. Przy okazji kupując butelkę (bądź kilka) bieżącego, festiwalowego wypustu.

Potem z kolei wypada udać się kolejką S-Bahn i tramwajem na odległy (choć nieprzesadnie, wystarczy około 40-minutowa podróż) klimatyczny Köpenick. Tamtejszy Whisky-Fest powita nas swojskością samego miejsca oraz słusznym wyborem współczesnego, niezależnego bottlingu. Parę unikatów także tam znajdziemy. A wczesnym wieczorem po prostu trzeba podegustować małe „co nieco” na pokładzie statku - z dobrym dramem w ręku kontemplując zielone, podmiejskie dzielnice Berlina i zadbane, kolorowe nabrzeża Szprewy.


Do zobaczenia w Berlinie za rok...



[PWJ]


R E K L A M A